Cześć i czołem!

Mam na imię Marta i razem z moim synem Alkiem napisaliśmy książkę. Dla nas od początku była, jest i zawsze będzie niezwykła, jak cała nasza marsowa przygoda. Dlaczego? Powód jest prosty: od początku do końca zrobiliśmy to razem, całą rodziną. Dzielnie pomagał nam w tym tata Alka – Szymon, nasz pies – Rysiu, który w niej występuje, a nawet nasza córka Róża, która w trakcie naszego twórczego procesu dzielnie rosła, aby wkrótce pojawić się na świecie.

Od dwóch, a nawet prawie trzech lat razem z synem opowiadaliśmy bajki na dobranoc. On wymyślał fabułę i bohaterów, a ja ubierałam wszystko w słowa, dodawałam swoje kawałki i tworzyłam niesamowitą podróż po stworzonej przez małego chłopca krainie, która powstała w naszym ogrodzie. Tytuł „Pruszkopiec” został stworzony również przez niego.

Mamy nadzieję, że już niedługo, rok po tym jak pierwsze słowa wylądowały na papierze będziecie mogli wziąć ją do ręki, pachnącą drukiem i zatopić się w naszych bajkach razem ze swoimi dziećmi. W między czasie zaglądając do części, która Wam dorosłym pokaże jak w łatwy sposób można czerpać z kreatywności, pomysłów i zapału dziecka, aby stworzyć coś niesamowitego.

O czym będzie ten blog? O rzeczach dla nas ważnych, które dodają koloru w naszym życiu, a przede wszystkim wspierają nasze dzieci, żeby ich oczy nigdy nie patrzyły tylko w czarno-białych barwach na świat. Chcemy podzielić się z Wami naszymi pomysłami, tipami, dzięki którym wspieramy naszą już dwójkę dzieciaków i pielęgnujemy w nich dziecięce okulary, a co najważniejsze staramy się pokazać, że w życiu nie ma rzeczy niemożliwych i można spełniać swoje marzenia. Trzeba to tylko zrobić. Nie zatrzymywać się na samym marzeniu, ale w myśl zasady ‘can do!’ zakasać rękawy i walczyć o to, czego się pragnie. „Najlepsze okulary to te różowe” – tak uważa nasz syn.

O czym jeszcze będzie ten blog? O procesie powstawania książki. Na co dzień, od 10 już lat zajmuję się szeroko pojętym HR. Z wykształcenia i doświadczenia w pracy z dziećmi jestem także pedagogiem specjalnym. Książki do tej pory były jednak dla mnie miłością jedynie od strony czytelnika. To z nich czerpałam wiedzę, to one dostarczały mi wzruszeń, uśmiechu, rozrywki, odskoczni, zapełniały mój wolny czas albo nawet nieprzespane noce. Tym razem doświadczyłam książki od strony autora i zbliżając się do końca – do momentu, gdy ta pierwsza napisana trafi w ręce choćby jednego czytelnika mogę powiedzieć, że jej napisanie to najłatwiejszy i najkrótszy etap. Dlatego wspólnie, bo tak też zajmowaliśmy się całym procesem, chcemy Wam o nim opowiedzieć. Jeżeli kiedyś zdecydujecie się na wydanie własnej, całkowicie samodzielnie być może będzie to dla Was pomocna wiedza.

Ostatni punkt będzie najtrudniejszy i najpoważniejszy i może czasem w nieco smutniejszych barwach, ponieważ zawsze można wziąć do ręki kredki i pomalować świat, który nas otacza. Chcemy bowiem dzielić się z Wami również naszymi trudnymi doświadczeniami, które napotkaliśmy na naszej drodze wychowania dzieci. Czasem opowiemy Wam o momentach, gdy spotykaliśmy ludzi, którzy nie wspierali, a ciągnęli w dół swoimi działaniami czy zachowaniami. Po co? Żebyście wiedzieli, że nie jesteście sami. Mamy poczucie i pełną świadomość, wynikającą z naszych doświadczeń, że sytuacje trudne dla naszych dzieci dzieją się codziennie, w wielu miejscach i mają związek z dorosłymi. Najczęściej jednak jako rodzice nie mamy siły ani odwagi, żeby walczyć, czy choćby powiedzieć ‘stop’. Często wybieramy ścieżki, które wydają się mieć charakter wsparciowy, ale w gruncie rzeczy bywają asekuracyjne i tego wsparcia nie dają. Nasze dzieci uczą się obserwując nas. Tyle ile dostaną od nas, ile zobaczą w naszych postawach, zabiorą ze sobą w dorosłe życie. Chcemy mówić Wam o tym, że świat dzieci może się zmieniać tak samo jak każdy inny, ale to czy tak się stanie, zależy tylko od nas – tych którzy prowadzą małych ludzi za rękę, aby puścić ją, gdy będą na to gotowi.

Nie wiemy, w którą stronę zawędrujemy w naszej książkowej przygodzie. Czy stworzymy kolejne? Wiemy natomiast, że mamy mnóstwo zapału i co najważniejsze – niezliczoną ilość pomysłów w głowie. Na ten moment zostawiamy Tobie jedno pytanie:

Dołączysz?

Ściskamy!

Marta i reszta Marsów

Odwaga

Co wybierasz? Mysz czy lwa? Które cechy są Ci bliższe? Które posiadasz, a może które chciałabyś lub chciałbyś posiadać?

W sytuacji, gdy przychodzi do Ciebie dziecko ze swoim pomysłem możesz nie mieć dużo czasu na powyższe rozważania. Zawsze zobaczy tę pierwszą reakcję. To, co jednak możesz zrobić… Ba! Może nawet masz to już za sobą! To odpowiedź na pytanie co chcę, aby znalazło się na samym końcu tej historii.

Jako rodzice znaleźliśmy się dokładnie w takiej sytuacji. Naszym szczęściem były nasze dotychczasowe doświadczenia – nie zawsze dobre, ale zawsze rozwijające. Wiedzieliśmy, że nasz efekt to moment za 5, 10, 15 czy 20 lat, gdy nasz Syn będzie nadal miał w szafie potężną półkę „dziecięcych” butów – pełnych odwagi, wyobraźni i pomysłów. Dlatego nasz wybór to mysz, która żadnego lwa się nie boi. Otaczający nas świat zbyt często próbuje powiedzieć naszemu dziecku: „To się nie uda!”.

W tym wszystkim jednak jesteśmy również my – dorośli, którzy otrzymali swoją dawkę filtrów zniechęcenia w dotychczasowym życiu i pomimo dużej odporności i umiejętności strzepywania tych chochlików z ramion, my również musimy czuć się w tym dobrze. Ja – mama Alka miałam zadanie najtrudniejsze. To ja bowiem miałam napisać, a nie robiłam tego w takiej formie całe lata, choć zawsze uwielbiałam. Nie mam na szczęście najmniejszego problemu z tym co mi wypada lub nie oraz (najtrudniejsze) z oceną innych. Trudnością było zacząć – napisać pierwsze zdanie. Sposobem okazało się przekonanie do całego projektu siebie przez znalezienie w nim swojego kawałka. I tu znów to magiczne, moje ukochane, towarzyszące zawsze pytanie: PO CO? CO JA CHCĘ MIEĆ NA KOŃCU? I tak znalazłam…. Oprócz chęci spełnienia marzenia naszego syna, pokazania mu, że nie ma na świecie takiego lwa, którego nie da się oswoić, chcę Wam pokazać, że można inaczej, nie jak wszyscy, czasem pod prąd, ale można wspierać i budować potencjał małego człowieka, żeby jego żyćko nabierało coraz to nowych kolorów, a nam dorosłym wcale nie musi być wygodnie. Śmiem twierdzić, że im jest nam mniej wygodnie – tym więcej z tego wynosimy.

Jeżeli z jakiegokolwiek powodu masz inaczej i to, co pomyślą o Tobie inni w jakiś sposób Ciebie wiąże, przejmuje, martwi, pochłania, możesz zawsze skorzystać ze sposobu naszego małego eksperta i zadać sobie Alkowe pytanie: „No i?”, po każdej z obaw czy lęków, które pojawią się w Twojej głowie.

„Po czym poznajesz, że taki/-a jestem?”, czyli kiedy przymiotniki nie są ok.

Prawie całą rodzinką (bez taty) jesteśmy alergikami. Nawet Rysiu ma alergię. Jak mawiał klasyk: jak się bawić to się bawić! Strasznie nam dokucza przez większą część roku, więc nie pałamy do niej żadnymi ciepłymi uczuciami.

Istnieje jedno jedyne uczulenie, którą kochamy i o nim chcemy Wam dzisiaj opowiedzieć. To ta na przymiotniki. Gdy urodził się nasz syn mama HR-ka już miała na tym punkcie potężnego bzika i zaraziła tym męża. Od tamtej pory pielęgnujemy tę przypadłość wszyscy. To niesamowite, gdy nasz syn słysząc jakiś przymiotnik pod swoim adresem pyta: a co to znaczy? Nie zawsze jednak ma odwagę lub należałoby powiedzieć, że czasem boi się to robić. Czasem, gdy jakieś określenie słyszy bardzo często poza domem, zdarza mu się przyjmować je, choć wcale go nie rozumie. Łatwo można się domyślić, że ten przymiotnik to niegrzeczny, który jak w mani powtarzany jest wielokrotnie każdego dnia wobec wielu dzieci w niektórych przedszkolach, żłobkach, szkołach. W sytuacjach, gdy nasze dziecko potrafi spytać dorosłego co to znaczy najczęściej niesamowicie tym denerwuje i powoduje dyskomfort, ponieważ dziecko tym samym pokazuje dorosłemu, że nie powinien tak postępować i de facto nie rozumie, co zrobiło nie tak, jak dorosły tego oczekiwał. Tłumacząc naszemu synowi, że ocenianie ludzi z użyciem samych przymiotników nie jest ok tworzymy mu mechanizm obronny, a gdy go używa i nie pozwala się oceniać naprawdę rozpiera nas duma!

Dlaczego to dla nas takie ważne? Spróbujmy przełożyć przedszkolną historię o byciu niegrzecznym na taką, która dzieje się w pracy. Któregoś poranka do waszego biurka podchodzi szef i udziela Wam informacji zwrotnej na temat zrealizowanego przez was projektu mówiąc: „Projekt wyszedł bardzo zły. W tym miesiącu nie otrzymasz premii.”. A niech tam! Do przymiotnika dodaliśmy jeszcze wymierzoną karę. Wiele dzieci często pewnie słyszy: „Jesteś niegrzeczny! Usiądź do stolika!”. Co z tej dorosłej historii zrozumieliście? Nic. Czego się z niej nauczyliście? Niczego. Czy wiecie, co powinniście poprawić lub zmienić? Oczywiście, że nie! Tak samo działa to w przypadku dzieci. Jeżeli dorosłemu zależy na tym, aby dziecko zmieniło swoje zachowanie sam przymiotnik tego nie zmieni. Jedyne co może spowodować to obniżenie poczucia własnej wartości, poczucie bycia gorszym, czy przyjęcie pewnej etykiety, która z jedne strony może krzywdzić, ale także z innej może stać się furtką do tego, aby się nie rozwijać, nie próbować zmieniać swoich zachowań. „Nie posłuchałem Ciebie, gdy prosiłaś, żebym sprzątnął pokój, bo jestem nieusłuchany” lub „nie chcę nawet próbować udziału w tym przedstawieniu, bo jestem nieśmiały”.

Przymiotniki bardzo często krzywdzą. Zarówno dorosłych, jak i dzieci, które nie mają jeszcze opanowanego do perfekcji zarządzania emocjami. Ba! Większość dorosłych nie ma w tej dziedzinie levelu master! W jaki sposób? Ponieważ na co dzień uczymy się, które słowa można wrzucić do kategorii: „dobre znaczenie”, a które do tej: „złe znaczenie”. Przykład? Twoja córka lub syn lub jakiekolwiek dziecko, którym się opiekujesz skłamało. Jaki komunikat będzie je krzywdził? „Jesteś kłamczuchem/chą.” lub „Jesteś zakłamany”. Dlaczego taki komunikat krzywdzi? Bo mówi o osobie. W tym przypadku o dziecku. Ty mały Jasiu osobiście jesteś kłamczuchem. Nie jesteś świetnym chłopcem tylko kłamczuchem. Czy wobec tego w takich sytuacjach w ogóle reagować? Jak mamy nauczyć dziecko tego, że kłamstwo nie jest ok i w ogóle jak rozwijać jego zachowania. Odnosząc się do zachowań naszego dziecka i opisując jego zachowania, a w przypadku dzieci w wieku przedszkolnym najczęściej nasze oczekiwanie zmiany – gotową receptę lub pytanie, co powinieneś/nnaś zrobić następnym razem?

Czy są takie sytuacje, w których przymiotniki budują? Jak najbardziej. W sytuacji, gdy mówisz o swoich pozytywnych odczuciach wobec dziecka lub gdy korygujesz jego zachowanie, ale nie poprzestajesz na przymiotniku i nie celujesz nim w dziecko. Spójrz na poniższe dobre praktyki:

„Jesteś dla mnie najważniejszy.”

„To, co zrobiłeś było niekoleżeńskie. Zaprosiłeś Kazia, żebyście mogli się wspólnie pobawić. Gdy ze szkoły wrócił Kamil zostawiłeś go i sam poszedłeś do sąsiada. Kazio był zawiedziony. Gdy umawiasz się z jakimś kolegą nie porzucaj go w trakcie zabawy, ponieważ przyszedł tu dla Ciebie i na Twoje zaproszenie. Zawsze możecie zapytać Kamila, czy chce do Was dołączyć i pobawić się w trójkę.”

Szerzej o moim ulubionym narzędziu, które rozwija dzieci w jednym z kolejnych wpisów.

Dlaczego to takie ważne? Stało się to dla mnie jasne, odkąd mam dzieci. Zrozumiałam, że nikt nie ma prawa oceniać drugiego człowieka, jako osobę. Mnie dorosłego również, choć do tej pory byłam do tego tak przyzwyczajona, że nie zwracałam na to uwagi. Po czym druga osoba poznaje, że jestem taka lub inna? Zawsze warto ją o to zapytać! Podobnie w sytuacji, gdy oceniane jest wasze dziecko. Nawet, jeżeli jego zachowanie wymaga zmiany – musicie je najpierw poznać.

Pozbycie się przymiotników nie jest proste, ponieważ najczęściej jest jednym z naszych schematów sprzed wielu lat. Jesteśmy nimi bombardowani od zawsze. Nie uda nam się od razu i nie zawsze będziemy w stanie ich unikać, ale dla naszych dzieci warto próbować.

Ściskam!

Marta i reszta Marsów

chmury

Poznajcie niezwykły świat pruszkowskiego mrowiska stworzony przez małego chłopca i jego mamę!

chmury